Myśli spisane na szybko...czyli podróż na Wschód cz.VI

czytane: 1199 data: 2009-02-01
autor: Madhava Bhagavan das
Wersja do druku

Śladami Goswamich

Wczoraj u Madany był lekarz. Dziś czuje się całkiem nieźle, ale potrzebuje odpoczynku. Najgorsze jest jednak to, że teraz Mahasringa mocno się przeziębił. Wziął jakieś lekarstwa i zaproponował, żebyśmy udali się z Apavritą na jakiś prarikram po Vrindavan. Ona była tu już tak wiele razy. Zasugerował, że to najlepszy pomysł. Madana potrzebuje odpoczynku, podobnie jak parę dni temu Roro z Agą, i że my w między czasie moglibyśmy skorzystać duchowo, bo sytuacja jest już opanowana. Poza tym Apavrita i On mają telefony komórkowe i jak by coś to będą w kontakcie. Antarananda też postanowił zostać i jak by co to będzie pod ręką do pomocy. Przemyśleliśmy to wszyscy razem i postanowiliśmy zrobić tak jak zasugerował Mahasringa.

Roro i Aga już formie od jakiegoś czasu. Ja i Radhika też trzymamy się nieźle, więc zabieramy ze sobą Apavritę i ruszamy na drugi prakiram po Vrindavan.

Mam nadzieję, że ten parikram będzie mniej męczący niż ostatnio. Poza tym wolałbym zobaczyć mniej, ale bardziej skupić się na odczuwaniu nastroju poszczególnych miejsc, przesiąkać transcendentalną atmosferą. Może jestem tu po raz pierwszy i ostatni, nie wiadomo. Kiedyś ktoś mądry powiedział, żeby każdy dzień życia starać się przeżyć tak jakby to był nasz ostatni dzień. Jest w tym ogromna mądrość, pod warunkiem, że chociażby teoretycznie zna się cel ludzkiego życia, więc „witaj wesoła, transcendentalna przygodo”.

Zanim się wszyscy pozbieraliśmy niektórzy z nas wyszli przed budynek, w którym mieszkaliśmy i zauważyliśmy, że obok naszego asramu co jakiś czas przechodzą regularne grupy Sadhu. Ciekawe dokąd tak wędrują?
- Mahasringa, widziałeś tych wszystkich Sadhu, co przechodzą koło naszego asramu, nie wiesz o co chodzi? – zapytałem z zaciekawieniem – to jest niezwykłe, tyle świętych osób spaceruje tuż za oknem naszych pokoi.
- Co jakiś czas ktoś organizuje food for life dla wszystkich Sadhu z Vrindavan. Dożywia ich i teraz widocznie ktoś na naszej ulicy zrobił coś takiego – powiedział Mahasringa rozwiewając moje zaciekawienie - to rzadka szansa zobaczyć tylu Sadhu w jednym miejscu.

Widok tych wszystkich przechodzących koło naszego asramu Sadhu zrobił na mnie ogromne wrażenie. Patrzyłem na nich jak zaczarowany. Wyglądali jak nie z tego świata. Nie mieli praktycznie nic, tylko jakieś naczynko na prasadam. Niektórzy nieśli chyba jakieś kitri w reklamówce. W Indiach to dość częsty sposób przenoszenia jedzenia. Ubrani byli bardzo skromnie. Ich włosy często były zdredowane. Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby powiedzieć, że są zaniedbani, ale od większości z nich biła tak ogromna czystość, że nie mogłem się na nich napatrzeć.

Zastygłem w bezruchu oszołomiony i dotarło do mnie, że mamy ogromne szczęście być tu i teraz. Nie wiem ilu z nich było prawdziwymi Sadhu, ale czułem, że pomiędzy nimi mogło być wielu zaawansowanych wielbicieli.

Staliśmy tak przez jakiś czas wpatrując się w mijających nas Sadhu. Niektórzy widząc nas, w geście pozdrowienia krzyczeli: Radhe!!! Radhe!!!! Odwzajemnialiśmy ich okrzyki, inni się tylko uśmiechali, jeszcze inni przechodzili obok nas jakbyśmy dla nich nie istnieli, jakby nic nie istniało. Byli zupełnie gdzie indziej, to był naprawdę niezwykły widok. Twarze tych osób, mimo że często naznaczone piętnem czasu, wyglądały wyjątkowo świeżo. Uśmiechy mieli jak mali chłopcy. Większość z nich to staruszkowie. W Polsce ich rówieśnicy w najlepszym przypadku grają w warcaby w parku w ciepłe dni, albo żeby jakoś zająć sobie czas mają psa, z którym codziennie wychodzą na spacer. Czasem podczas tego spaceru spotykają kogoś w podobnym wieku i ucinają sobie z tym kimś krótką rozmowę o tym, jak to niskie są emerytury, jak to rząd o nich nie dba i do czego to doszło, że lekarstwa są tak drogie, a tak naprawdę to czasy są coraz gorsze.

Tu w Indiach Ci Sadhu jedyną emeryturę jaką maja to emerytura od Kryszny. To On o nich dba. Dostarcza im pożywienia i nie pozwoli im zrobić krzywdy, tak bardzo ich kocha. Często opiekuje się nimi osobiście. Jest wiele historii opowiadających o tym, jak sam Kryszna opiekował się różnymi Sadhu, którzy nie mogli już sami o siebie zadbać. Oni Mu zaufali, podarowali coś najcenniejszego, swoje życie, by móc Go poznać naprawdę, a Kryszna kocha takie osoby bardziej niż swoje własne życie. Miłość Kryszny to musi być coś tak nieprawdopodobnego, niewyobrażalnego i pomyśleć, że niektóre z tych osób przechodzące teraz obok nas, uśmiechające się do nas, być może doświadczają tej miłości. Na samą myśl o tym ciary przebiegają mi po plecach. Patrzę na tych Sadhu z podziwem. Poświęcili swoje życie na służbę dla Kryszny. Być może mieli trudne momenty, ale nie poddali się, mając zrozumienie tych trudnych chwil i wyciągając z tego lekcje. Tyle można by się od nich dowiedzieć ciekawych rzeczy, ale widocznie jeszcze nie czas na takie rozmowy. Pozostaje tylko wymiana uśmiechów, to i tak bardzo wiele, ale niedosyt pozostaje...

Kolejny raz doświadczyłem tego, co kiedyś mi Mahasringa opowiadał o ludziach żyjących w Indiach. Tu patrząc na ludzi można dostrzec ich autentyczność, ich charakter. Tu patrząc na człowieka widzisz osobę, na Zachodzie coraz rzadziej się to zdarza. Zachodni ludzie robią wszystko, żeby schować się za sztucznym uśmiechem, luźną rozmową, która tak naprawdę dla nikogo nie jest luźna i wszyscy się nią męczą, a wszystko po to, by ukryć swoje prawdziwe wnętrze, co w ostateczności doprowadza do osamotnienia. Duma i ego nie pozwalają okazać słabości, bo tak nie działają ludzie sukcesu... Takie to smutne, ale coraz częstsze.

Kolejny prezent od Kryszny, doświadczenie wyjątkowości chwili, wydawałoby się tak zwyczajnej i naturalnej dla tego miejsca. Jednak dla mnie to magia.

Musimy już ruszać na parikram. W głowie jednak wciąż mam widok tych niezwykłych Sadhu.

Czas płynie nieubłaganie. Standardowo łapiemy riksze. Pierwszy przystanek świątynia Radha-Madan Mohan, która znajduje się nieopodal trasy parikramowej wokół Vrindavan, niedaleko Kalija Ghat.

Jeśli miałbym powiedzieć, które miejsce we Vrindavan zrobiło na mnie największe wrażenie to właśnie ta droga parikramowa, zaczynająca się przed Kalija Ghat i kończąca się niedaleko Vamsi Vata, w miejscu gdzie Kryszna przychodzi codziennie grać na flecie. Dźwięk jego fletu sprawia, że Jamuna z ekstazy zaczyna płynąć w przeciwnym kierunku, a gopi nie potrafią opanować emocji. Piękny Gopal czasem gra na flecie, a czasem tylko stoi i uśmiecha się Swoim urzekającym nawet Kupidyna uśmiechem, patrząc na piękno duchowego Vrindavan, jego najbardziej ukochanego miejsca we wszechświecie.

Nastrój tej drogi parikramowej oddaje pieśń Jaya Radha-Madhava. Przemieszczanie się tą drogą zawsze było dla mnie dużym przeżyciem. Wzdłuż niej znajdują się domostwa, ludzie żyją tu tak bardzo prosto i naturalnie. Większość swojego czasu spędzają na zewnątrz domu. Tu się myją przy studni, tu robią pranie, spotykają się żeby porozmawiać. Po jednej stronie mają Jamunę, gdzie Kryszna lubi spacerować i rozrabiać z chłopcami pasterzami, po drugiej stronie ciąg różnych kompleksów świątynnych i innych zabudowań. Zawsze jak tędy idę czy jadę to nie mogę uwierzyć, że jestem we Vrindavan.

Dojeżdżamy do świątyni Radha - Madan Mohan. Od kiedy pamiętam chciałem doświadczyć atmosfery tego miejsca bezpośrednio związanego z Sanataną Goswamimi. Był On podobno bardzo niezwykłą osobistością, ludzie bardzo go kochali. Nie tylko waisznawowie. Nigdy nikomu nie narzucał Świadomości Kryszny ani nauk Pana Gaurangi. Po prostu odwiedzał ludzi w ich domach, dawał im swoje towarzystwo. Rozmawiał z nimi o życiu, o problemach, był prawdziwym przyjacielem wszystkich żywych istot. Czasem tylko jak już wychodził, pytał: „Czy w waszym życiu jest troszkę miejsca na Boga?” Niesamowita postać.

Świątynia jest przepiękna, usytuowana na wzgórzu, z którego rozciąga się wspaniały widok na okoliczne domostwa, widać Jamunę i drogę parikramową. Wokół świątyni jest bardzo zielono, rosną drzewa i zobaczyć można też, jak się ma trochę szczecią, zielone papużki, które są towarzyszkami Vrinda devi i pomagają jej aranżować wszystko co potrzeba, żeby spotkania Radhy i Kryszny były odpowiednio przygotowane. Bardzo urzekła mnie atmosfera tego miejsca. Wręcz stworzone jest ono do dżapa połączonego z medytacją o niezwykłości tego miejsca. Niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by nasiąknąć atmosferą tego miejsca. Chcieliśmy odwiedzić jeszcze świątynię Radha – Damodara i Seva Kunj.

Teren kompleksu świątynnego Radha - Madan Mohan jest niezwykły. Poza główną świątynią znajduje się tam kilka niezwykłych miejsc np. Samadhi Sanatany Goswamiego. Samadhi to zrobiło na mnie ogromne warażenie. Mały, niepozorny, niebieski domek u podnóża świątyni, przy drzwiach do samadhi siedział pujari. Sprawiał wrażenie niezwykle pokornej osoby.
Złożyliśmy pokłony, dandavaty, chwila na medytację i prośba o wsparcie w życiu duchowym. Sanatana Goswami to niezwykła osobistość, obdarzona niezmierzoną siłą duchową. Tak bardzo drogi Krysznie. Wyżebranie łaski u jego stóp daje pewność, że Kryszna zwróci na nas Swoją uwagę. Miejsca związane z Aczarjami robią na mnie ogromne wrażenie. Zawsze w takich miejscach jak tylko mogę modlę się do nich o opiekę dla siebie i dla wszystkich moich przyjaciół.

Poza samadhi odwiedziliśmy miejsce, gdzie była studnia, w której znajdowała się słodka woda. Studnia ta była wynikiem błogosławieństwa jakie otrzymał Sanatana Goswami. Dzięki temu mógł mieć słodką wodę pod ręką, jako że we Vrindavan woda jest słona. Była z tym związana jakaś historia, ale jaka- dokładnie nie pamiętam.

W pewnym momencie atmosferę medytacji o Sanatanie Goswamim przerwała Apawrita mówiąc:
- Słuchajcie, jeśli chcemy zdąrzyć na południowe arati do Radha Damodara, to musimy się pośpieszyć. Chciałabym wam jeszcze pokazać Seva Kunj, jedno z ważniejszych miejsc we Vrindavan. Jest to miejsce, gdzie Kryszna tańczy taniec rasa i gdzie spotykali się Goswami, by omawiać rozrywki Radhy i Kryszny
- No dobra, to zbierajmy się – powiedział Roro z przekonamiem w głosie.

Wsiedliśmy na riksze i ruszyliśmy do świątyni Radha Damodara. Jadąc rikszą jestem jak zahipnotyzowany widząc ten zupełnie inny świat, ludzi którzy potrafią żyć prosto i uśmiechać się, krzyczeć radośnie : Radhe Radhe !!! Wyglądają tak beztrosko, chociaż często natura materialna ich nie oszczędza. Ale oni mają coś bezcennego- wiarę w to, że Kryszna ich nigdy nie zostawi. Vrajabasi są tak bardzo drodzy Krysznie. On nie potrafi bez nich żyć. Była pewna historia, w której Narada Muni odwiedzając Krysznę w Dvarace wspomniał tylko o Vrindavan i to wystarczyło. Kryszna zaczął ciężko oddychać, ogarnęła go taka tęsknota, że stracił zupełnie panowanie nad sobą. Długo trwało zanim Kryszna doszedł do siebie. Wymagało to całego szeregu aranżacji. Więc to daje obraz tego, czym dla Kryszny jest Vrindavan. To miejsce jest tak bardzo Mu drogie, nie mówiąc już o tych szczęśliwych duszach, które się tu narodziły. Na przemyśleniach o tym wszystkim bardzo szybko minęła mi droga do Radha Damodara.

To miejsce jest dla mnie bardzo niezwykłe. To tu mieszkał Śrila Prabhupada zanim przyjechał na Zachód. To tu pisał komentarze do pierwszych ksiąg Śrimad Bhagavatam. To miejsce jest magiczne, jak z resztą wszystkie we Vrindavan. Tu czuję ewidentnie ducha Śrial Prabhupada i Goswamich.

Kupiliśmy girlandy dla Bóstw i weszliśmy do środka. Ofiarowaliśmy pokłony i nagle Apawrita odwracając głowę w naszą stronę powiedziała:
- Dziś jest szansa na niezwykły darszan, bo jest mało ludzi - mówiąc to wzbudziła w nas ogromne zaciekawienie.
- Jaki Darszan? - zapytałem z zaciekawieniem
- Tu w świątyni przebywa Govardhana Sila, którego wielbił Sanatana Goswami. Jest z nim związana pewna historia. Sanatana Goswami zwykł codziennie udawać się na Govardhana parikram i gdy był już bardzo stary i słaby bardzo cierpiał, że nie może tego robić. Wtedy pojawił się przed nim osobiście Kryszna, stawiając Swoją stopę na kamieniu ze wzgórza Govardhana i mówiąc, że jeśli ktokolwiek okrąży ten kamień, będzie to traktowane jak pełny Govardhana Parikram.
- I co, my mamy szansę na darszan tego Bóstwa? – zapytałem z niecierpliwością w głosie?
- Wydaje się, że może się udać- powiedziała spokojnym głosem Apavrita

Podeszliśmy wszyscy bliżej do ołtarza, ofiarowaliśmy girlandy. Apavrita coś tam powiedział do pujariego w hindi. Pujari coś tam odpowiedział i nagle Apavrita mówi:
- Pujari się zgodził pokazać nam tego Govardhan Sila.

Nie mogłem uwierzyć. To było dla mnie jak sen. Nie dość, że ten Govardhan Sila był czczony przez Sanatane Goswamiego, to jeszcze Kryszna osobiście odbił na nim Swoją stopę. Ja jeszcze nie dawno nie myślałem nawet o tym, że będę miał to szczęście, by udać się do Vrindavan, a tu takie poufne nektary, jak to możliwe. Zaczynam rozumieć co znaczy bezprzyczynowa łaska Kryszny.

Pujari dostał od nas niewielką dotację i nagle z pod kolorowej szmatki przykrywającej coś, a raczej Kogoś na ołtarzu, naszym oczom ukazał się przepiękny, duży Govardhana Sila z odbitą stopą Kryszny. Nie mogliśmy uwierzyć. Wszyscy staliśmy jak zaczarowani. Na twarzach Rora, Radhiki, Agi widać było oszołomienie. Nie ma się co dziwić. Widok niezbyt częsty. Szkoda, że nie można było robić zdjęć. Darszan nie trwał długo, ale na długo został w mojej pamięci. Nie byłem w stanie wyrazić mojej wdzięczności Krysznie za to, że ukazał mi się w tak poufnej formie.

W świątyni poza tym niezwykłym Govardhan Sila są Bóstwa Radha - Damodara, które czcił Jiva Goswami. Te Bóstwa wykonał własnoręcznie Rupa Goswami z powodu ogromnej miłości do Jivy Gosvamiego. Po darszanie Bóstw udaliśmy się do pokojów Śrila Prabhupada. Tak bardzo się cieszę, że wróciliśmy w to miejsce. Gdy przyszliśmy tu za pierwszym razem modliłem się, żeby tu wrócić i w spokoju chłonąć atmosferę tego miejsca. Pragnienie spełniło się połowicznie, wróciliśmy, ale na krótko. Mamy do odwiedzenia jeszcze Seva Kunj i trzeba wracać, bo nie wiadomo co z Madaną i Mahasringą. W sumie mają telefon i został tam Antarananda, ale jak będziemy wszyscy to zawsze jakoś tak lepiej.

Przed wyjściem ze świątyni zrobiliśmy jeszcze wokół niej parikram. Na dziedzińcu świątynnym zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby pomodlić się przed znajdującymi się tam samadhi Jivy Goswamiego i Rupy Goswamiego. Po drodze wokół świątyni było też samadhi Kryszna dasa Kaviraja. Niezwykłym miejscem jest ta świątynia Radha Damodara. Tyle duchowej energii, aż trudno w to uwierzyć, że ktoś taki jak ja, zwykły chłopaczyna z Jawora, może dostać łaskę przebywania tu ...

Dziś jest jakiś taki wyjątkowy dzień. W ogóle tego nie planowaliśmy, a cały czas natrafiamy na miejsca zawiązane z Goswamimi z Vrindavan. Niezwykła łaska.

Opuszczamy świątynię Radha Damodara i wsiadamy na riksze, by udać się do ostatniego punktu naszej wycieczki, czyli do Seva Kunj.

Gdy przybywamy na miejsce robi się ogromny chaos, każdy coś od nas chce. Choć jest to tak powszechne zjawisko to trudno do tego przywyknąć.

Seva Kunj to niezwykłe miejsce, gdzie każdej nocy Kryszna spotyka się z Radharani i to tu odbywa się taniec rasa. Wysiadając z rikszy znowu nie mogę uwierzyć, że jestem we Vrindavan. Magia tych miejsc jest oszołamiająca.

Jest bardzo ciepło. Nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur. Moja ulubiona pora roku to wiosna- słoneczne dni, w których można już chodzić w krótkim rękawku, ale bluza też się przydaje. Tak 20-25 stopni. Tu w słońcu jest pewnie ze 40 stopni albo więcej i do tego nie ma wiatru. Okrycie głowy to podstawa, trzeba też dużo pić, żeby się nie odwodnić. Rozmyślając o utrudnieniach spowodowanych gorącem nagle słyszę jak Apawrita mówi:
- Buty zostawcie na rikszy zanim wejdziemy do Seva Kunj. Ryksiarze zaczekają przed wejściem – powiedziała z przekonaniem w głosie Apavrita - jak wjedziemy do środka, to tam będą chcieli nas skasować za przypilnowanie tych butów, a że jesteśmy biali, to na pewno 10 razy więcej będziemy musieli przepłacić.

Wszyscy wykonaliśmy bez mrugnięcia okiem polecenie Apavrity, w końcu wie co mówi.

Wchodząc przez bramę do środka Seva Kunj naszym oczom ukazał się niewielki ogród powykrzywianych we wszystkie strony drzewek. Poza nietypowymi drzewkami naszą uwagę przykuły całkiem pokaźne stada małp siedzących na murach ogrodu. We Vrindavan małpy potrafią być bardzo agresywne i atakować bez powodu. Agnieszka i Radhika trochę się przestraszyły tych małp. Postaraliśmy się schować wszystkodo parikramek, co mogłoby zainteresować małpy. Nagle ni z tego ni z owego pojawiło się trzech chłopców, którzy mówili coś tam w hindi. Chyba chodziło im o to, że przeprowadzą nas przez ten ogród i odgonią małpy. Mimo, że byli mali przeganiali małpy w ogóle się ich nie bojąc. Niektóre z tych małp były naprawdę duże i wcale nie wyglądały jakby były pokojowo nastawione.

Idąc za tymi chłopcami w pewnym momencie zatrzymałem się i wziąłem do pojemniczka na tilak trochę ziemi z tego niezwykłego miejsca jakim jest Seva Kunja. Przecież po tej ziemi osobiście stąpa Kryszna i Radharani. Jak to możliwe, że ja tu jestem, może mi się to sni?

Parę dni wcześniej jak byliśmy na Loi Bazar, kupiliśmy z Radhiką ok. 10 małych pojemniczków na tilak. Postanowiliśmy, że w tych pojemniczkach przywieziemy do Polski bhaktom ziemię ze wszystkich świętych miejsc we Vrajy, w których będziemy. To będzie taka mała namiastka Vraja Mandali dla wszystkich najbliższych nam osób, kawałek dham. Podobno ta ziemia jest Cintamani, spełnia pragnienia 

Nabrałem ziemi i dogoniłem bhaktów. Doszliśmy do małej świątynki gdzie było dwóch pujarich, którzy robili wrażenie bardzo miłych wielbicieli. Złożyliśmy pokłony, zostawiliśmy jakąś dotację, dostaliśmy girlandy od Bóstw, które wspomniani wcześniej pujari założyli nam na szyje i to był błąd jak się potem okazało. Girlandy te przyciągały uwagę małp, z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Po wyjściu z tej świątyni dopoadły mnie takie przemyślonka, że Seva Kunj też jest przecież zwiąna z Gosvamimi z Vrindavan. To tu spotykali się, by omawiać rozrywki Radhy i Kryszny.

Ten mały, uroczy lasek, a raczej ogród jest bardzo niezwykły. Wygląda niepozornie, do tego wszędzie czają się małpy, które niewiadomo czy nie będą miały ochoty zaatakować. Trzeba być bardzo ostrożnym.

Tak sobie pomyślałem, że święte miejsca są bardzo szczególne i potrafią być tak bardzo wielowymiarowe w zależności od prezentowanej świadomości i postawy. Tam, gdzie jeden widzi piękno prostoty życia, inny zobaczy tylko smród i ubóstwo. Dham jest takim lustrem tego co mamy w głowie. To jest bardzo przydatne, bo wtedy można zobaczyć dokładnie, na jakim etapie życia duchowego jest się naprawdę. Mi osobiście przebywanie w dham dało bardzo wiele. Widzę, jak daleka jeszcze droga przede mną, żeby mieć właściwą świadomość, ale staram się akceptować to, że ten proces jest na całe życie i nie cisnąć się na siłę, jeśli czegoś nie mogę zrobić. Jednak nie uciekam od wyzwań, staram się z nimi mierzyć. Czasem się udaje, a czasem widzę, że to jeszcze nie ta liga. Staram się analizować, czemu się nie udało? Czego zabrakło? Co zrobić, żeby następnym razem się udało? To pomaga, a do tego modlitwa o siłę, by móc się zmierzyć z przeciwnościami losu i wsparcie najbliższych. To moja recepta postępu w świadomości Kryszny.

Girlandy, które mieliśmy na szyjach bardzo zaintrygowały małpy. Do tego stopnia, że jedna z nich zeskoczyła z muru i zerwała ja Agnieszce z szyi . Nieźle się wszyscy przestraszyliśmy, nie wiedząc o co chodzi. Po tym incydencie zrozumieliśmy, że trzeba powolutku zbierać się w kierunku wyjścia, co też uczyniliśmy. Po paru chwilach byliśmy praktycznie u bramy Seva Kunj.

Straszny tam tumult, wszyscy krzyczą. Mam powoli dosyć tej hałaśliwej hinduskiej atmosfery na dziś. Skąd oni biorą energię, żeby tak krzyczeć przez cały dzień? To wydaje mi się nie pojęte. Tak czy inaczej zmęczenie daje się już nam ostro we znaki.

Zostawiamy dotacje dla chłopców, którzy nas oprowadzali i chronili przed małpami. Oczywiście oni robią scenę, że to za mało, że są vrajabasi, ale ten temat mamy już przerobiony i kwitujemy to uśmiechami. Żegnamy się, najuprzejmiej jak potrafimy i wsiadamy na nasze riksze. Wracamy do naszego asramu.

Siedząc na rikszy tak sobie myślę, że to był piękny parikram. Tyle niezwykłych miejsc, szkoda że nie było z nami reszty grupy, ale może uda się nam to jeszcze jakoś powtórzyć.

Jedziemy mijając stare budowle połączone w bezpardonowy sposób z czym się da, w jakikolwiek sposób bez żadnego wyczucia czegokolwiek. Każdy robi co może żeby żyć. Patrząc na vrajabasich wcale mi nie szkoda tych zabytków architektury, zaczynam coraz bardziej rozumieć, co znaczy prawdziwe piękno. Nie zachodnia estetyka, tylko piękno chwili. Tu naprawdę można to tak głęboko odczuć. Wciąż nie mogę się napatrzeć na mijane przez nas domostwa i siedzących przy nich uśmiechniętych ludzi, pozdrawiających nas spontanicznym: Radhe, Radhe!!! Zaczynam coraz częściej czuć, że tak chyba musi być w świecie duchowym. To przekonanie ugruntowuje się we mnie coraz mocniej.

Ryksze zatrzymują się pod Kryszna Balaram Mandir. Rozliczamy się z ryksiarzami. Pierwszy raz chyba się nie awanturują, może tez są już zmęczeni.

Po tym parikramie resztę dnia spędziliśmy z naszymi chorymi. Madana ma się już naprawdę znacznie lepiej, aż miło na nią popatrzeć. Zaczyna mówić, nawet po jakimś żarcie zaczęła się śmiać. Czyli będzie żyła  Mahasringa natomiast wcale nie ma się lepiej, ale nadrabia miną i słyszę ja mówi do Apavrity:
- Załatw na jutro samochód na parikram, żeby zabrać bhaktów do Nanadgram, Vrinda kund i Varszany. Oni muszą to zobaczyć – stanowczym, ale słabym głosem powiedział Mahasringa.

Apavrita wzięła telefon, gdzieś zadzwoniła, coś tam zaczęła rozmawiać w hindi i po chwili zwróciła się do Mahasrigi:
- Kierowca powiedział, że będzie jutro o ósmej, żebyśmy byli gotowi.
- Ustaliłaś z nim cenę? – zapytał Mahasringa.
- Tak, wszystko jest w porządku - z przekonaniem w głosie powiedział Apavrita – jutro o ósmej rano ruszamy na parikram do Nandagram, Varszany i Vrinda Kund.

Czy to nie jest sen? Coraz wiecej nektaru. Czy ja to wszystko wytrzymam? Już się nie mogę doczekać. Prawdopodobnie nasze grono poszerzy się jutro o Madanę, która już ma się znacznie lepiej, i Antaranandę. Nie będziemy zbytnio chodzić tylko jeździć, więc wszystko powinno być dobrze. Widać jak Madana nabiera sił z każdą godziną, więc powinna dać rade. Podjedziemy w te trzy miejsca i wracamy, bo z tego co mówi Mahasringa, to zobaczenie tych trzech miejsc może zająć nam sporo czasu.

Gdy nastał wieczór kto mógł poszedł na ofiarować ogniki, a potem wszyscy poszliśmy spać, bo chciałoby się wstać na mangala, a potem parikramowa wycieczka. Oj się będzie działo. Tak bardzo się cieszę, że jestem we Vrindavan. Wspomnień z tego miejsca nikt mi nie zabierze i będą one moją tarczą, która będzie mnie chronić w trudnych życiowych momentach. Wiem to na pewno...

Zobacz galerię 

komentarze



foto galeria

Spotkanie z Bhakti Jogą - Wrocław 09.06.2018

Na forum

Ratha Yatra 2024 - Raport finansowy
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
24 lut 2024

Wyniki dystrybucji książek Śrila Prabhupada w 2023 roku
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
6 sty 2024

Wyniki Grudniowego Maratonu Srila Prabhupada 2023
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
6 sty 2024

Ratha Yatra 2023 - Raport finansowy
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
12 mar 2023

Wyniki dystrybucji książek Śrila Prabhupada w 2022 roku
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
31 sty 2023

Wyszukiwarka



online: 2