Akcja „Simhacalam” i nie tylko...
czytane: 1566 data: 2007-01-08 autor: Rameśvar das |
Wersja do druku |
![]() |
Wyruszyliśmy z Wałbrzycha w piątek 29 grudnia o godzinie 12.00. Przyznam, determinacja nasza do przeprowadzenia akcji była duża. Na odchodnym wraz z bhaktami z Chełmży(bh. Marcin, bhn Asia, bh. Miłosz, bhn. Natalia, którzy od kilku dni przeprowadzali manewry reiki wraz z bhaktami z Wałbrzycha) przyjęliśmy kitri, dal, maha prasadam. Następnie odmeldowaliśmy i z uśmiechami na ustach zasalutowaliśmy sobie wzajemnie. Pożegnaliśmy się Następnie zawibrowaliśmy potężne hymny do Pana Nrisimgadevy i dalej przed siebie. Jedni do Simhacalam, a Chełmża do Jawora.
Pierwszy cel: Praga – restauracja Govinda. Zadanie: degustacja i ocena mocy lokalnego prasadam, obserwacja organizacji i funkcjonowania praskich komandosów Pana Gaurangi. Hasło: „Kryszna jest przygodą”. W drodze (zgodnie z postulowanym hasłem) było parę nieplanowanych wydarzeń, m.in. kolumna wozów uległa rozproszeniu i zagubieniu pod Pragą. Do Govindy dotarliśmy w różnych - 40 minutowych – odstępach czasowych. Ale nikt tego, oprócz nas i Kryszny nie zauważył, uf! Ekipa ze „Smerfusia” przyjęła prasadam, zregenerowała siły, przeładowała japasy i przygotowała dogodny desant ekipie „Zopla”, która po niedługim czasie również dokonała podobnych zabiegów przy prasadam w govindowej piekarni.
Powiem Wam, jestem pod wrażeniem tej restauracji. W samym centrum konsumpcyjnego tygla znajduje się piękny lokal (o bardzo dużej powierzchni), w którym serwowane jest Kryszna Prasadam!!! Kelnerzy chodzą w dhoti, na ich głowach sikhy, w tle, z głośników lecą bhajany. Ściany dekorują duże i małe malowidła przedstawiające Radhę i Krysznę, Wrindawan. W gablotkach, pomysłowo wkomponowane są książki Śrila Prabhupada, w taki sposób, że goście mogą je czytać, gdyż wszystkie są otwarte. Można zamówić obiad mały (80 koron) lub duży (90 koron), a jeśli traficie na 16.30, czyli pół godziny przed zamknięciem restauracji, to macie szansę na przyjęcie prasadam za połowę tych cen. Goście Govindy degustują prasadam przy stolikach na krzesełkach, lub po indyjsku – „po turecku”:) Na stolikach woda cytrynowa. Zamówiliśmy zestawy składające się z sabji, ryżu, czatneju bananowego, dużych koft przypominających placki ziemniaczane, niektórzy dodatkowo raczyli się sernikiem. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że do restauracji przychodzą tłumy gości... co z tego wyniknie? Zobaczymy za kilka lat :)
Atrakcją tego popołudnia stała się butelka orzeźwiającego napoju jabłkowego o wdzięcznej nazwie „Kombuch”. Część drużyny poddała ocenie organoleptycznej jego właściwości. Niektórzy nawet czyn ten o mało nie przypłacili destabilizacją własnej flory bhakteryjnej, co w drodze mogło być utrudnieniem gorszym od tego co nas spotkać miało za moment....
W związku z tym, że wozy były zaparkowane w różnych miejscach starego miasta, postanowiliśmy „Smerfusiem” dołączyć do ekipy „Zopla”, aby podróż była taka, jak ją zaczęliśmy – w jednej kolumnie. Ale wróg wiedział co zrobić aby nas rozproszyć.... po prostu większość uliczek Starego Miasta zamienił na „jednokierunkowe”. I pomimo, że byliśmy oddaleni od siebie o zaledwie kilkaset metrów, to nie mogliśmy zrealizować tego zadania. Błądząc po krętych uliczkach ostatecznie urwaliśmy Smerfusiowi rurę wydechową, co w mistyczny sposób zamieniło go z niepozornego cinquecento w donośnie grzmiący CZOŁG!!!. Ale nie było paniki, o nie! I mimo, że teraz już naszą obecność manifestowaliśmy wszem i wobec (oj wielu się oglądało), to się nie poddaliśmy. Odprawiliśmy ekipę „Zopla” do Simhacalam, sami natomiast ruszyliśmy w poszukiwaniu mechanika. Było po 19.00 więc nie go znaleźliśmy. Krótka narada, decyzja: jedziemy dalej! Misja nie została zakończona. Co powie Generał?
W trasie dowiedzieliśmy się, że ci „Zopla” zboczyli z trasy ponad 70 km. Jedziemy dalej, komunikacja utrudniona, mgła (mleko), dudnimy Smerfusiem ile można (jak na prawdziwy czołg przystało). Docieramy do granicy niemieckiej, niestety bramka celnika jest pod górkę, co wymusza jeszcze bardziej pracę i hałas silnika. Wyskakuje celnik, stwierdza: „motor kaput”, przyznajemy mu rację, sugeruje naprawę, puszcza nas wolno. Teraz to już prosto (z hukiem) do celu.
Dojeżdżamy na miejsce ok. 23.00. Drugiej ekipy nie ma. Martwimy się. Przechwycili ich?! Trisama prabhu nie daję za wygraną, wraz z synem Brihaspatim, odmeldowuje bhn. Beatkę, Bh. Mariusza i mnie do spoczynku, sami natomiast udają się na poszukiwania. Odpalają czołg, znikają w ciemnościach. My udajemy się do bazy.
Baza tętni życiem. Główny Dowódca – Pan Nrisimhadeva wraz z Prahladem już śpią. Dwie bhaktinki dekorują salą świątynię na jutrzejszą vjasapuję (urodziny) – jednego z generałów – Śrila Kryszna Kszetry Prabhu. Przyjmujemy pozycje horyzontalne, zasypiamy. W środku nocy zjawia się ekipa poszukiwaczy. Odnaleźli zguby w trasie. Jest 2.00, jay!!!! Zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień, wszak to vyasapuja i rozpoczęcie Europejskiego Festiwalu Sankirtanu.
Ranek. Niektórzy wstali już przed i o 4.00 i pobiegli zobaczyć się z Głównodowodzącym i Jego oddanym sługą Prahladem (ponoć byli zawinięci w czadary i tylko oczy im spod nich błyszczały!), inni wstali gdy koguty piały trzecie pieśni i spotkali się z Panem na porannym arati. Miło było zobaczyć pierwsze szeregi stacjonujących w obozowisku żołnierzy, a wśród nich także dzielnych wojowników z różnych polskich dywizji (wśród wielu: Czarnów – Tiksznarupa prabhu, Yadawi matadźi, Sati matadźi, Wrocław – Roczan prabhu, Audaria matadźi, Madana prabhu, Kiśora prabhu wraz z żoną i córką, Górny Śląsk – bh. Alek, bhn. Dagmara....było ich ponad 20!)
Vyasapudża zaczęła się ok. godziny 12.00. Było bardzo miło. Kryszna Kszetra Prabhu był w bardzo radosnym nastroju, dla każdego znajdował czas na wymianę słów. Było padyam, puszpandźali, czytanie ofiarowań, krojenie torta, guru puja, uczta. W trakcie doświadczyliśmy również niezwykłej niespodzianki, otóż w gościnę do Pana Nrisimhadevy przyjechały bardzo duże Jagghanaty. Przy dźwięku konch i radosnego kirtanu zostały wniesione na przyboczny ołtarz. Pan Jagghanat był tak ciężki, że problem z Jego wniesieniem miało 2 krzepkich braminów. Zaczęli również przybywać generałowie sankirtanu z różnych stron świata. Przyjechał Kadamba Kanana Svami, Sacinanadana Svami, Ravindra Swarupa prabhu, Kavicandra Svami, Prithu prabhu. Do godziny 15.00 zarejestrowanych było już 250 osób i z minuty na minutę ciągle ich ilość rosła, aż ostatecznie było nas w przybliżeniu ok. 400. Teraz już wiedzieliśmy, że to nie będzie zwykły dzień... oj, nie.
Gaura arati zamieniło się w szaleństwo, którego ja swoimi prostymi słowami nie jestem w stanie opisać. Takiego kirtanu jeszcze nie widziałem. Ponad 200 bhaktów skakało aż pod lustrzany sufit świątyni. Kirtan prowadzony był przez Sacinanadanę Svamiego i Kadamba Kananę Maharadźa. Maha mantra wibrowana była tak pięknie i głośno, że mury świątyni znajdowały się na granicy topnienia. Każda sekunda tego kirtanu eksplodowała we wszechświecie transcendentną miłością do Pana Gaurahari. Przyznam, to był zamach na materializm mojego serca. Nie wiedziałem co robić... więc stałem i patrzyłem z niedowierzaniem, jak bhaktowie niczym wirujące ptaki w czystym złocistym brahmanie przywołują uwagę i miłość Pana. I to był dopiero początek festiwalu, który trwać miał jeszcze przez 2 dni!!!
Kolejnym punktem wieczoru 29 grudnia (w którym uczestniczyłem), był koncert. Zespół składał się z 4 bhaktów (z różnych miejsc Czech). Ich instrumenty: 2 gitary akustyczne, sitar, mridanga, przeszkadzajki perkusyjne. Wspaniali muzycy, zagrali repertuar Georgea Harrisona. Można powiedzieć perfekcjoniści. Była godzina 23.00 z minutami. Na zakończenie po „My sweet Lord” bhaktowie zagrali 3 piękne bhajany... tu nastąpiła kolejna eksplozja uczuć i radości, dla bhaktów to już było zbyt wiele, nie wytrzymali!!! Poderwali się na nogi i zaczęli tańczyć. I kolejna radość i kolejne gloryfikowanie Kryszny, tym razem w innym nastroju. Było „Govinnda jaya jaya, radhe radhe radhe, mahamantra, i znów prośba o bis (podobnej atmosfery doświadczałem na koncertach Radical News).
Podczas gdy muzycy pakowali sprzęt, grupa bhaktów, której przewodził Purusa sukta prabhu zaczęła całonocny bhajan (to było ekadasi). Wytrzymałem tylko do 24.00, poszedłem spać. W drodze do swojej karimaty stąpałem bardzo ostrożnie, gdyż nawet korytarze i wszystkie ekstremalne płaskie przestrzenie były zajęte przez bhaktów. Czułem się jakbym przechodził przez całą Europę i pół świata. Kroczyłem pomiędzy Niemcami, Rosjanami, Hindusami, Chorwatami, Czechami, Słowakami, Anglikami. Wielu opatulonych w śpiworach intonowało wzory chemiczne (głównie chrom i brom – w skrócie chrrrr, brrrrr:)
Kolejny dzień rozpoczął się podobnie. My wracaliśmy już do Polski, by wziąć udział w kolejnym wspaniałym wydarzeniu - festiwalu sylwestrowego we Wrocławiu, połączonego z podsumowaniem działalności grupy harniamowej. Wyjechaliśmy po kolejnej dawce ekstatycznego kirtanu, który był już bardziej spokojny, ale w swej intensywności – jeszcze bardziej potężny. Na drogę przyjęliśmy pozostałości pożywienia od Pana Nrisimhadevy, ponownie przywołujemy w pieśni błogosławieństwa i ochronię Śri Śri Prahlad Nrisimhadevy. Droga powrotna przebiegała bez zakłóceń. Zastanawiałem się kto był głośniej smerfuś, czy tym razem my ciągle i na nowo wyrażając swoje emocje i przeżycia.
Przekraczając próg Nowego Nawadwip czułem się jak u siebie w domu, znajome twarze, bliscy towarzysze broni. Nie tracąc czasu weszliśmy w kolejny 2 godzinny kirtan.... powiem wam, ja to bym tak już zawsze chciał, ale swoje pragnienia trzeba odcierpieć i być może kiedyś przyjdzie taki dzień, że kirtan będzie trwał bezustannie.
Kłaniam się nisko Panu Śri Śri Prahlad Nrisimhadevie i Jego wiernym sługom zaangażowanym w gloryfikację Jego chwał.
W.s. Rameśvar das
Ps.1. Opisałem tylko parę punktów festiwalu, warto wspomnieć, że było ich o wiele więcej. Może ktoś, kto również tam był spróbuje opisać to co ominąłem, zachęcam.
Ps. 2. Wszystkie fakty na niebie i ziemi wskazują, że ruch sankirtanu Pana Gaurangi ma się dobrze- rozwija się i prężnie idzie naprzód :)
Zobacz galerię
Skomentuj artykuł