Myśli spisane na szybko...czyli podróż na Wschód cz.IV

czytane: 1039 data: 2008-05-24
autor: Madhava Bhagavan das
Wersja do druku

PIERWSZY VRINDAVAN PARIKRAM

Dzisiejszy dzień miał być naszym pierwszym dniem parikramowym. Co z tego wyjdzie, nie wiadomo. Roro i Aga są chorzy. Przyjechaliśmy tu razem i nie mamy zamiaru się dzielić na tych, co są chorzy i na tych, co robią parikramy. Wydaje się, że większość z nas ma podobny nastrój. Z resztą ja jestem jednostką maksymalnie stadną i nie umiem czerpać przyjemności w pojedynkę. Nie potrafię się odciąć i cieszyć się samemu nawet fajnymi rzeczami. To u mnie nie przechodzi. Od zawsze tak miałem. Jak mam przyjaciół to na dobre i na złe, albo nie mam ich wcale.

Pamiętam jak Roro zaproponował, że kupi nam bilety do Indii. Aga powiedziała wtedy:

- Wiesz Madhava, pomyśleliśmy, że moglibyśmy pojechać do tych Indii nawet sami, ale bez bliskich nam osób to nie będzie takiej radości. Pojedziemy, zobaczymy, na pewno będzie fajnie, a razem to będzie dopiero czad.

Przyjaźń - nie potrafię tego wypośrodkować i cierpię z tego powodu, bo nie wszyscy mają tak jak ja. Dla niektórych towarzystwo nie ma aż takiego dużego znaczenia jak dla mnie. Ciągle próbuję się tego nauczyć. Nauka jest czasem bolesna, może dlatego, że dając cos tam od siebie czekam, że inni dadzą tez cos dadzą. Czasem jednak jest tak, że ktoś weźmie to co ja mu daję, ale wcale nie czuje nastroju, żeby działać tak jak ja, bo nie wszyscy są tacy sami. Tyle razy tego doświadczyłem i cały czas nie mogę tego zaakceptować. Kiedyś Trivikrama Swami powiedział piękną kwestię:

„Nie oczekuj, nie będziesz cierpiał. Jeśli ktoś w tym świecie oczekuje dobrego traktowania, wdzięczności to musi pogodzić się z tym, że często będzie cierpiał. Po prostu staraj się działać bez oczekiwania niczego w zamian, niech samo działanie(służba oddania) będzie już nagrodą.”

To, co powiedział Maharaja wydaje się być esencją bhakti - miłości- służyć innym i Krysznie, czerpiąc radość z możliwości służenia. Dla mnie to takie trudne, ale może kiedyś nadejdzie dzień, że zazdrość, chciwość, pożądanie znikną na tyle, że będę w stanie doświadczyć tych słów w pełni....

Mahaśringa ocenia całą sytuację i mówi, że Aga i Roro potrzebują głównie odpoczynku. Z resztą Aga czuje się już lepiej, nawet wstała i jest z nią w miarę ok. Decyzja jest taka, że udamy się na parikram po Vrindavan na 3-4 godziny, zobaczymy główne świątynie, a podobny parikram będzie można jeszcze raz powtórzyć jak by co. Roro z Agą w tym czasie odpoczną i wszyscy będą zadowoleni. Brzmi logicznie, więc zaczynamy się zbierać.

Najpierw jednak na śniadanie do Anada Van, które okazało się wtopą czasową na maxa. Ponad godzinę czekaliśmy na jakieś proste zamówienie. Hindusi ściemniali nas cały czas, że jeszcze chwila i będzie. W końcu dostaliśmy co chcieliśmy, zjedliśmy i postanowiliśmy tu przez jakiś czas nie przychodzić.

Najedzeni udaliśmy się do apteki znajdującej się nieopodal świątyni Kryszna-Balaram. Mahaśringa chciał kupić jakieś lekarstwa. Kupiliśmy też wodę. Gorąco było bardzo, ponad 30 stopni w cieniu. Nie chcę nawet myśleć, ile było w słońcu. Ważne jest, żeby cały czas coś pić, bo łatwo się odwodnić przy takiej temperaturze. Niektórzy po jakimś czasie mają już dość picia czegokolwiek, ja też tego doświadczyłem.

Mieliśmy wszystko co potrzeba, więc wzięliśmy trzy riksze i ruszyliśmy. Pierwszy przystanek- jedna z głównych świątyń Vrindavan, Radha-Govinda. Jadąc na rikszy z Mahaśringą obserwujemy wszystko po drodze. Lubię patrzeć na tych ludzi. Mógłbym usiąść gdzieś pod drzewem, blisko głównej ulicy, i patrzeć na to, co się dzieje. Tu cały czas coś się dzieje. Myślę, że trudno byłoby mi się znudzić tym widokiem. Tu wszystko jest niezwykłe. Prostota życia we Vrindavan potrafi zauroczyć. Zaczął się Kartik, więc do Vrindavan ściągają ludzie z całych Indii, a nawet z całego świata.

Jadąc rikszą mijamy jakiś autobus z pielgrzymami, który stoi na poboczu. Patrząc na niego i uśmiechając się Mahaśringa mówi do mnie:

- Madhavo, spójrz jak Ci ludzie są zaradni. Autobus się zatrzymuje, a oni od razu wyciągają kuchenki turystyczne, nie wiadomo skąd, garnki i gotują. Inni robią pranie przy jakiejś pompie czy studni. Tu wszystko rozgrywa się na bieżąco i nikt nie marudzi. Oni potrafią odnaleźć się w każdych warunkach. Nie pękają i do tego są szczęśliwi. Ilu białych by tak potrafiło?

To prawda. Ci ludzie mają w sobie ogromny dar odnajdywania się w każdych warunkach. Są tak bardzo pobożni, zaradni. Do tego wszystkiego otwarci i pogodni. To robi wrażenie.

Jadąc ulicą mijamy rikszarzy krzyczących: Radhe, Radhe!!! Jest pięknie. Chwilę później zauważam, że dojeżdżamy do pierwszego celu naszego parikaramu, do świątyni Radha-Govinda.

Ogromna świątynia, która była podobno jeszcze większa, robi na mnie duże wrażenie. Pomijając aspekt duchowy jest to perła architektoniczna. Z niezwykłą precyzją wykonano każdy szczegół tej świątyni. Historia tej świątyni jest bezpośrednio związana z Rupą Goswamim.

Pewnego razu Rupa Goswami usiadł na Yamuną i medytował o miejscu pobytu oryginalnego Bóstwa Govindy. Zastanawiał się, gdzie Ono się znajduje. W tym czasie podszedł do niego pewien chłopiec i opowiedział mu o wzgórzu, na które co dzień przychodzi krowa i napełnia jakiś otwór w tym wzgórzu swoim mlekiem. Opowiedziawszy tą historię chłopiec zabrał Rupę na to wzgórze i poprosił go, żeby ten sprawdził, dlaczego tak się dzieje. Rupa zaczął kopać w tym miejscu, do którego przychodziła wspomniana wcześniej krowa i znalazł tam Bóstwo Govindy. W tym właśnie miejscu zbudowano świątynię Radha-Govinda. Początkowo miała ona siedem pięter, ale podczas najazdu muzułmańskiego zniszczono cztery najwyższe piętra tej pięknej świątyni.

Wnętrze świątyni jest przeogromne, jak w jakimś średniowiecznym kościele. Ołtarz z repliką oryginalnych Bóstw usytuowany jest w głębi świątyni. Nie można podejść zbyt blisko, zdjęć też nie wolno robić, szkoda. Kłaniamy się więc Bóstwom, krótki darszan i wychodzimy.

Przed świątynią grasują stada dość agresywnych małp. Na naszych oczach wyrwały jednej Hindusce reklamówkę z jakąś figurką. Po tej akcji z reklamówką zrezygnowaliśmy z pomysłu okrążenia świątyni. Małpy we Vrindavan są naprawdę agresywne i lepiej unikać z nimi kontaktu jeśli nie jest to konieczne.

Opuszczamy świątynię Radha-Govinda, wsiadamy na riksze i ruszamy do świątyni Radha-Ramana. Nie ukrywam, że zawsze chciałem zobaczyć tą świątynię. Jest tam przepiękne Bóstwo Radha-Ramana. Śrila Prabhupada mówił, że bhaktowie iskconowi powinni uczyć się od pujarich z tej świątyni sztuki czczenia Bóstw.

Dojeżdżamy pod świątynię i rozliczamy się z ryksiarzami. Oczywiście standardowo chcą więcej niż się umawialiśmy, ale my już jesteśmy przyzwyczajeni i traktujemy to jako część tutejszego folkloru.

Przed świątynią można kupić girlandy dla Pana Radha Ramana, co też czynimy. W środku jest mistyczna atmosfera, bardzo mnie urzekła, ale Bóstwo Radha Ramana było tak daleko, że nie było szans zobaczyć Go dokładnie. Historia Radha Ramana jest ujmująca. Kryszna po raz kolejny pokazał, jak bardzo kocha Swoich wielbicieli. Dla przyjemności Gopala Bhatty Goswamiego z Salagarama Sila przyjął formę, którą można było ubierać. Niezwykła atmosfera niezwykłego miejsca. Świątynia po brzegi wypełniona duchowością. Kiedykolwiek słyszałem o Vrindavan to zawsze myślałem o tym miejscu i o tym Bóstwie i w końcu spełniły się moje marzenia. Mogę osobiście złożyć dandavat Panu Radha Ramanowi i poprosić Go o łaskę dla siebie i dla wszystkich moich przyjaciół. Przepiękna chwila.

Z trudem opuszczam tą świątynię. Chciałoby się tu pobyć jeszcze i jeszcze, ale może uda się tu wrócić, kto wie. Niedaleko świątyni, a praktycznie na teranie kompleksu świątynnego, jest samadhi Gopala Bhatty Goswamiego. Udajemy się tam na darszan. W drzwiach wita nas chyba pudżari, dziaduszek z szerokim uśmiechem na twarzy. Wygląda naprawdę bardzo miło. Wchodzimy do środka, składamy pokłon, okrążamy samadhi, siadamy i próbujemy poczuć atmosferę tego miejsca. Trudno mi to opisać, ale to miejsce było naprawdę magiczne. Czułem się tam spokojnie i dobrze. Zacząłem rozmyślać o niezwykłości tej chwili i o tym, że jesteśmy tak bardzo szczęśliwymi żywymi istotami, które mają możliwość zaczerpnąć nektaru Vrindavan. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem na tej świętej ziemi.

Nagle moje rozmyślania przerywa Mahaśringa mówiąc do mnie:

- Madhava, pudżari Cię woła.

W pierwszym momencie myślałem, że Mahaśringa się ze mnie nabija. To byłoby w jego stylu- wkręca mnie w jakąś akcję. Mówię do niego:

- Daj sobie spokój, co?
- Naprawdę, zobacz.- twarz Mahaśringi nie wyglądała jakby żartował.
Patrzę w stronę pudżariego i rzeczywiście macha ręką jakby do mnie. Z niedowierzaniem w głosie pytam Mahaśringi:

- Mam do niego podejść?
- Skoro Cię woła, to chyba coś od Ciebie chce.- Mahaśringa powiedział to z takim przekonaniem w głosie, że zrobiłem jak kazał.

Podszedłem. Dziaduszek-pudżari zawołał mnie i ofiarował mi girlandę od Gopala Bhatty Goswamiego. Nogi mi się lekko ugięły. Nie mogłem uwierzyć. Jak to ja? Czemu ja? Tysiące pytań pojawiło się w mej głowie. Byłem totalnie oszołomiony. Pudżari założył mi girlandę na szyję i uśmiechnął się. Złożyłem pokłon i wróciłem na miejsce. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Nie dość, że jestem we Vrindavan, w świątyni, o której zawsze tak mocno medytowałem, to jeszcze pudżari ofiarowuje mi girlandę od Gopala Bhatty Goswamiego. To na pewno jest sen, bo takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, bo niby czemu miałyby się dziać? Zostałem duchowo znokautowany.

Chwilę po tym jak dostałem tą girlandę pudżari wołał wszystkich po kolei ofiarowując nam caranamritę. To przeżycie naprawdę bardzo mocno zapadło mi w pamięć. Zostawiliśmy jakąś niewielką dotację i poszliśmy dalej szlakiem naszego parikramu.

Następny przystanek to świątynia Radha-Gokulanada. Gdy dotarliśmy do świątyni okazało się, że nie możemy mieć darszanu, bo Bóstwa odpoczywają i będzie to możliwe za kilkanaście minut. Postanowiliśmy poczekać. Mahaśringa powiedział, że dobrze się składa, bo na terenie kompleksu świątynnego jest kilka niezwykłych miejsc, które musimy odwiedzić. Okazało się, iż jest tu kilka bardzo ważnych samadhi, m.in. Lokannatha dasa Goswamiego, Visvanathy Cakravartiego Thakura, Narottama dasa Thakura. Nie wiem czemu, ale wszystkie samadhi robią na mnie ogromne wrażenie, czasem nawet większe niż obecność Bóstw. To trudne do wytłumaczenia, ale czuję coś wyjątkowego w miejscach związanych z tymi wszystkim wielkimi wielbicielami. Przy każdym samadhi staram się modlić o łaskę i siłę duchową dla siebie i dla wszystkich moich przyjaciół oraz bliskich.

Główne samadhi w tej świątyni poświęcone jest Lokannathowi Goswamiemu. Z boku, po prawej stronie, usytuowane jest samadhi Visvanathy Cakravartiego Thakura i Narottama dasa Thakura. Czekając na darszan Bóstw spędzamy pośród tych samadhi kilkadziesiąt minut. To dobry czas i miejsce, by intonować popołudniową Gayatri. Intonując Gayatri myślę o obecności tych wszystkich wielkich osobistościach i o możliwości przebywania w tym miejscu. Ten dzisiejszy dzień jest jak czary. Tyle duchowych przeżyć w tak krótkim czasie. Taki maraton, ale czy dam radę tym tempem zbierać właściwie wszystkie duchowe doświadczenia? Na każde z tych miejsc można by poświęcić jeden dzień, ale nie mamy tyle czasu, więc trzeba korzystać ile się da. Wszystko jest łaską Kryszny.

Mija czas jakiś i słyszymy dochodzące głosy ze świątyni. Chyba rozpoczyna się arati. W pokoju świątynnym nie ma zbyt wiele osób, kilku Hindusów i jakaś para białych bhaktów, wyglądających na Rosjan. Gdy zaczynają mówić coś między sobą okazuje się, że miałem rację, to Rosjanie.

Bóstwa robią na nas ogromne wrażenie- ubrane są skromnie. W tej świątyni znajdują się Bóstwa Lokannatha Goswamiego (Radha-Vinode), Narottama dasa Thakura (Caitanya Mahaprabhu), Visvanatha Cakravartiego Thakura (Radha-Gokulananda). Jest tam też pewien niezwykły Govardhana Sila Raghunatha dasa Gosvamiego, którego otrzymał od Pana Gaurangi Mahaprabhu oraz Vijaya Govinda Baladevy Vidyabhusany.

Jestem już trochę zmęczony. Upał daje się ostro we znaki. Piję wodę, ale na niewiele się to zdaje. Czuję pełny żołądek, ale pić mi się chce nadal. Arati dobiega końca i wychodzimy ze świątyni.

Udajemy się teraz do Nidhuvana. Jest to jeden z głównych ogrodów, gdzie spotyka się Śrimati Radharani z Kryszną. W ogrodzie tym znajduje się sypialny dom Radhiki i Kryszny. Miejsce wygląda bardzo specyficznie- niskie, skarłowaciałe drzewa, powykręcane we wszystkie strony. Podobno jest to efektem ekstaz jakie przeżywają te drzewa widząc każdej nocy Boska Parę.

Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że spacerujemy po tej samej ziemi, po której spaceruje Kryszna. Uczucie to jest bardzo trudne do opisania, coś jakby sen. Mnóstwo tu małp. Mahaśringa boi się ich, ale postanawiamy wejść do tego ogrodu. Nie mogłem się skupić, bo ciągle się rozglądałem, czy nie ma koło mnie jakiejś małpy, która wyrwie mi np., aparat albo cokolwiek innego. Czasem te małpy potrafią naprawdę boleśnie pogryźć, tak mówił Mahaśringa.

Do głowy przychodzi mi takie proste przemyślenie, adekwatne do obecnej sytuacji. Nadmierna ilość rzeczy jest naprawdę cierpieniem. Gdybym nie miał aparatu byłbym spokojniejszy, ale z drugiej strony zdjęcia pomogą mi i nie tylko mi wrócić tu za każdym razem, gdy będę je oglądał. Coś za coś. Taki jest właśnie ten świat materialny- „coś za coś”. Każda radość okupiona jest cierpieniem i to wszystko po to, by nie zapomnieć o celu życia i by zdopingować do samorealizacji...

Wychodzimy z tego ogrodu, łapiemy riksze i powoli kierujemy się w stronę naszego hotelu. Po drodze jeszcze darszan Jamuny, Imli Tala, Kaliya Ghat i na koniec świątynia Radha Madan Mohan. Nieźle jak na pierwszy parikram.

Znowu jedziemy wąskimi uliczkami Vrindavan. Widzimy, jak przy domach ludzie robią dosłownie wszystko, nawet ktoś kąpie się w przydomowej pompie i wcale nie krępuje go nasz widok.

Dojeżdżamy do Jamuny. Gdy tylko schodzimy z riksz od razu dopada nas tłum przewoźników proponujących nam przejażdżkę po Jamunie. Zaczynam mieć już dosyć tych wszystkich sprzedawców, przewodników, przewoźników, ale kontroluję się jeszcze, bo mam świadomość, że w ten sposób oni zarabiają na życie. Spoko, każdy robi swoje.

Jamuna wyschła w dość dużym stopniu. Miejscowi mówią, że w tym roku podczas pory deszczowej praktycznie w ogóle nie padało. Stąd taki niski stan wód w Jamunie.

Tu chyba nie jest możliwy spokojny darszan, wszyscy coś chcą. Jest nawet kilku Hindusów z aparatami w telefonach, którzy robią nam zdjęcia. Szczególnie w oko wpadły im Radhika i Madana. Nachalni byli z tymi telefonami i niewiele brakowało, żebym dostał szału. Byłem już mocno zmęczony. Wypiłem chyba z półtora litra wody, a mimo to chce mi się pić. Słońce świeci mocno, wszyscy coś się drą w swoim języku, ktoś co chwilę mnie zaczepia i coś chce. Normalnie sam się sobie dziwię jak to się stało, że zachowałem spokój. Chyba Kryszna dał mi inteligencję. Już niewiele brakowało, żebym wybuchł. Na szczęcie ci z telefonami sobie poszli. Czułem, że od awantury dzieliło nas zaledwie kilka sekund i parę spojrzeń. Gdyby sobie nie poszli, awantura byłaby na mur beton. Skończyłoby się pewnie tak, że zacząłbym dusić któregoś z nich. Oj nie jest łatwo zwiedzać święte miejsca. Moje nerwy po raz kolejny zostały wystawione na próbę. Tak czy siak wzięliśmy trochę wody z Jamuny na głowę i poszliśmy stamtąd.

Przechodząc przez drogę dotarliśmy do miejsca Imli Tala. Jest to miejsce, gdzie znajduje się drzewo, pod którym Kryszna zwykł siadać i w nastroju tęsknoty medytować o Śrimati Radharani. Podczas tej medytacji Jego czarne ciało zmieniało kolor na złoty. Przychodził tu także codziennie Pan Gauranga gdy mieszkał w Akrura Ghata, by intonować Swoje japa. Z powodu rozłąki z Kryszną Jego złote ciało zmieniało kolor na czarny. Naprawdę niezwykłe miejsce, ale ja już chyba jestem za bardzo zmęczony, by docenić je w pełni. Siadamy sobie w cieniu tego drzewa i chwilę odpoczywamy. Ten odpoczynek to był dobry pomysł. Po chwili czuję, jak wracaj mi siły. Poza tym do hotelu już nie daleko.

Wstajemy i idziemy dalej. Kaliya Ghata jest naprawdę bardzo blisko, więc nie ma co brać rikszy. Poczułem się już lepiej. Po krótkim odpoczynku Radhika, Madana, Antaranada i inni uczestnicy naszego parikramu też wyglądają na trochę zmęczonych. Dochodzimy do Kaliya Ghata. Przepiękne miejsce rozrywki, gdzie Kryszna pokonał węża Kaliyę. Jest tam drzewo, z którego Kryszna skoczył na tego ogromnego węża. Bardzo mi się tu podoba. Pomimo zmęczenia czuję się tu wyjątkowo dobrze. Spędzamy tu krótką chwilę, dotykamy tego drzewa, modlimy się i idziemy dalej.

Próbujemy złapać riksze, co okazuje się niełatwą sprawą. Jeżdżą, ale wszystkie pełne. Ja już wiem na pewno- mi wystarczy na dziś. Podejmujemy decyzję, że świątynię Radha Madan Mohan odwiedzimy innym razem i kierujemy się już teraz w stronę naszego hotelu. Słońce świeci bezwzględnie. Mam teraz tylko jeno marzenie- wrócić do hotelu, wykąpać się i położyć, żeby odpocząć. Przed nami jeszcze spory kawałek na piechotę. No cóż, nie mamy wyjścia. Lepiej iść i mieć to za sobą, niż stać i się zastanawiać.

Nagle ni z tego i z owego zatrzymuje się motoriksza, a w niej jacyś znajomi Mahaśringi zaproponowali, że mogą nas ze sobą zabrać, bo jadą w tym samym kierunku. Dla nas to wybawienie. Kryszna jest łaskawy- tak sobie pomyślałem. Podwieźli nas bardzo blisko hotelu, w którym mieszkamy. Cieszę się, że już jesteśmy. Tyle duchowych przeżyć na jeden raz to naprawdę turbodoładowanie duchowe.

Gdy wróciliśmy do pokoju widzę, że Agnieszka jest już całkiem żwawa:

- Jak się czujesz?- pytam ściągając aparat z ramienia i kładąc go na krzesło.
- Dużo lepiej - odpowiada uśmiechnięta Aga - w między czasie posprzątałam całą kuchnię.
- Nieźle, a co z Rorem?
- Śpi, ale wydaje się, że jest lepiej.
- Ja też zaraz się wykąpię i położę. Parikram był piękny, możesz sobie obejrzeć zdjęcia- są w aparacie. Z ochotą powtórzę tą samą wycieczkę razem z wami. Jednak zmęczenie dało mi się ostro we znaki. Idę się wykąpać- mówiąc to i biorąc gamszę kieruję się pod prysznic.

Jest tylko zimna woda, ale w tym przypadku to nie ma żadnego znaczenia. Przynajmniej się schłodzę. Po kąpieli padam jak zabity. Jestem tak zmęczony, że nawet nie chce mi się jeść, co w moim przypadku jest naprawdę godne podkreślenia. Zanim zasnąłem słyszę, jak następne osoby się kąpią. Nie było nas raptem ok. cztery godziny, a zmęczony jestem jakbym pracował fizycznie z dziesięć godzin. Upał był nie do zniesienia, przynajmniej dla mnie. Do tego wszystkiego po drodze coś wpadło do oka Mahaśrindze i bardzo go boli. Wszyscy próbowaliśmy mu pomóc. Sprawdzaliśmy, czy nie ma tam czegoś w tym oku, ale nic nie było widać. Może to jakieś podrażnienie. Czas pokaże. Na razie nie można nic zrobić, żeby trochę ukoić ból. Śringa też próbuje się zdrzemnąć. Po niedługim czasie już nie słychać, żeby się ktoś krzątał. Wszyscy leżą i odpoczywają. Czuję, że zasypiam ....

Budzą mnie jakieś głosy. Okazuje się, że spałem kilka godzin. Radhika z Madaną, Aga i Antarananda wychodzą do świątyni. Ja po przebudzeniu czuję dreszcze biegnące po całym ciele. Jest mi zimno na maxa. Mówię do siedzącego obok Mahaśringi:

- Śringa, dreszcze mam jakieś.
- Dam ci coś na wszelki wypadek. Lepiej zapobiegać zawczasu- mówi Śringa sięgając do jakiejś torby z medykamentami.
- Co to znaczy zawczasu? Czy to coś poważnego?- trochę się wystraszyłem, bo jak Roro zaczął chorować, to u niego też najpierw pojawiły się dreszcze.
- Raczej wszystko powinno być dobrze, ale weź to.- Mahaśringa dał mi chyba garść jakiś tabletek. Zjadłem i miałem nadzieję, że będzie dobrze.

Po chwili przypomniało mi się, że słyszałem jak Madana mówiła, zanim wyszła do świątyni, że też ma dreszcze, ale powiedziała, że to chyba z przegrzania. Mam nadzieję, że ma rację i że niebawem nasze dreszcze znikną.

Nie czuję się najlepiej, ale postanowiłem pójść do świątyni na Gaura Arati. Ceremonia ta to niezwykłe przeżycie. Jest Kartik, więc ofiarowuje się lampki z ghee wszystkim Bóstwom. Codziennie wieczorem świątynia jest pełna bhaktów. Czasem jest tyle ludzi, że trudno do niej wejść. Więc jak można opuścić taką okazje zobaczenia tylu vaisznawów w jednym miejscu? Nie waham się i idę.
W świątyni nie byłem jednak zbyt długo. Czuję się coraz gorzej i wydaje mi się, że mam podwyższoną temperaturę. Wracam z powrotem do hotelu.

Okazuje się, że wszyscy już są. Wyglądałem chyba nienajlepiej, skoro pierwsze słowa Radhiki wypowiedziane na mój widok zabrzmiały:

- Jak się czujesz?
- Chyba mam gorączkę.
- Madana też już leży, ale oprócz gorączki ma rozwolnienie - powiedziała Radhika z powagą w głosie.
- Nieźle. Ja rozwolnienia nie mam, ale muszę położyć się spać, bo nie czuję się najlepiej.

Dostałem na noc od Mahaśringi jeszcze jakieś lekarstwa na obniżenie gorączki. Radhika zrobiła mi klika okładów mających zmniejszyć moją temperaturę i tak zakończyłem swój następny dzień we Vrindavan.


Zobacz galerię

Komentarze 



foto galeria

Spotkanie z Bhakti Jogą - Wrocław 09.06.2018

Na forum

Ratha Yatra 2024 - Raport finansowy
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
24 lut 2024

Wyniki dystrybucji książek Śrila Prabhupada w 2023 roku
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
6 sty 2024

Wyniki Grudniowego Maratonu Srila Prabhupada 2023
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
6 sty 2024

Ratha Yatra 2023 - Raport finansowy
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
12 mar 2023

Wyniki dystrybucji książek Śrila Prabhupada w 2022 roku
Zobacz najnowszy postinfo
REDAKCJA
31 sty 2023

Wyszukiwarka



online: 1